czwartek, 30 czerwca 2016

Najnowszy model (4)

Czwartek

Karol był lekko niewyspany. Ale tylko lekko. Poza tym poprzedniego wieczoru zachował się bardzo rozsądnie w kwestii spożycia alkoholu, więc był całkiem szczęśliwym człowiekiem. Wsiadł do tramwaju i spojrzał na wolne siedzenie. Już sunął w jego kierunku sięgając ręką do torby po książkę. Dopiero kiedy usiadł, spojrzał na pasażera naprzeciwko. Mężczyzna o łagodnych, piwnych oczach skinął mu głową. Karol odwzajemnił powitanie, ale nie zdołał powtrzymać myśli „Mam nadzieję, że da mi poczytać”. Mężczyzna uśmiechnął się i Karol usłyszał w głowie odpowiedź: „Jasne”.
Nie mógł się skupić. Nie zdobył się na to, żeby zmienić miejsce, nie miał powodu do takiej nieuprzejmości, ale nie był zadowolony. Zamiast czytać, wpatrywał się tylko w litery i nasłuchiwał, choć mężczyzna nie manifestował żadnych myśli w jego głowie. Karol zerknął ukradkiem. Gość nie zwracał na niego uwagi, przynajmniej pozornie, i patrzył w okno. Dobre samopoczucie Karola zmieniało się w postępie geometrycznym. Był coraz bardziej rozdrażniony. Już czuł, że za chwilę sam wysiądzie z tramwaju, nawet gdyby miał przez to pozbawić się swoich rytualnych dziesięciu minut na kawę i drobne przygotowania. Wtedy mężczyzna wstał, spojrzał na niego, skinął głową raz jeszcze, tym razem na pożegnanie i ruszył do wyjścia.
Karol odetchnął z ulgą. Sam nie rozumiał, skąd się wziął ten atak paniki, bo chyba coś takiego mu się przytrafiło przed chwilą, a przede wszystkim skąd ta niechęć do nieznajomego, który nie wyrządził mu przecież najmniejszej przykrości, prawda? Wzruszył ramionami, rozłożył książkę, ale przez kilka kolejnych przystanków nadal był rozkojarzony i starał się jedynie wyciszyć. Całą przyjemność z porannego czytania szlag trafił.
Odzyskał zwyczajny rytm dopiero po jakiejś godzinie pracy. Wtedy na dobre zapomniał o mężczyźnie, jego talencie do gadania w cudzej głowie i własnej złości zupełnie irracjonalnej. Pracował jak doskonała maszyna aż do końca dnia. Wykonał wszystko zgodnie z planem. Prezentacja była udana, projekt dopięty i właściwie zaakceptowany. Na piątek pozostało złożenie i oficjalne przyjęcie, potem podsumowanie tygodnia i nowe zadania. Tym razem projekt miał być bardziej skomplikowany i zająć więcej niż jeden tydzień. O tym wiedział już cały zespół.
Z perspektywy wieczoru Karol ocenił, że dzień był właściwie udany i żeby sobie zrekompensować poranny stres, postanowił poczytać. W weekend skończy książkę.

wtorek, 28 czerwca 2016

Najnowszy model (3)

Środa

Mimo padającego deszczu środa zastała Karola w dobrym nastroju. Miał dokładnie poukładany w głowie plan, jak dokończyć projekt. Pozostało tylko usiąść i wszystko dopiąć. W czwartek zamierzał go omówić z grupą i przygotować prezentację. Na ewentualne poprawki zostawał piątek i tydzień mielibyśmy z głowy.
Strząsnął wodę z parasola i wsiadł do tramwaju. Znalazł miejsce siedzące bez kłopotu, uporał się z parasolem i wyjął książkę z torby. Rozłożył ją starannie tak, żeby się nie zamoczyła od stojącego obok parasola. Pochłonął go świat Deckarda. Dopiero przejechawszy dwa, a może trzy przystanki rozejrzał się po wagonie. Uświadomił sobie, że nie słyszy telepaty. Może mężczyzna nie miał mu nic do powiedzenia, ale Karol przypuszczał, że jednak odezwałby się, gdyby był w tramwaju. Nie zobaczył go jednak ani za sobą, ani przed sobą, nie usłyszał go w głowie, choć udawał, że czyta nasłuchując, więc pogrążył się naprawdę w lekturze. Po chwili wyjrzał przez okno na deszczową ulicę.
2019 rok, to jakby dziś, pomyślał. A jednak nauka nie poszła w tym kierunku. Nadal to ludzie siedzą całymi dniami w robocie, a nie replikanci. Rzucił okiem na innych pasażerów, jakby chciał się upewnić co do ich człowieczeństwa, ale nie napotkał niczyich oczu zajętych obserwowaniem ekranów. Pochylił głowę nad książką.
Kawa w takim sennym dniu sprawiła mu szczególną przyjemność. Przygotował się jak zwykle do pracy korzystając ze swoich nienaruszalnych dziesięciu minut wyprzedzenia. Pracował jak automat z mocnym postanowieniem trzymania się planu. Do lunchu nie oderwał się od komputera ani na chwilę, a kiedy przyszła pora przerwy, z satysfakcją odsunął krzesło od pulpitu. Przeciągnął się, wyjął telefon i potwierdził spotkanie z przyjaciółmi.

Deszcz przestał padać po południu. Karol czuł w sobie mnóstwo energii. Podśpiewywał biorąc prysznic, przebierał się i przegryzł coś naprędce. Zamierzał spędzić jak najwięcej czasu z przyjaciółmi, ale też nie mógł siedzieć zbyt długo, bo nazajutrz chciał być w formie. Zaszaleć można dopiero w weekend, ten prawdziwy. Środa jest ledwie drobnym przerywnikiem w powtarzających się tygodniach. Androidy miały bardziej ożywione życie towarzyskie niż pracownicy corpo. Praw też miały więcej, zatrzepotała mu w głowie myśl, ale wiedział, że przesadza. Zgarnął talerzyk do zlewu i wyszedł szybko z mieszkania.
Wsiadając do tramwaju uśmiechał się do zamyślonej dziewczyny, którą przepuścił szarmancko w drzwiach. Nie zauważyła jego uśmiechu grzebiąc w torebce w poszukiwaniu dzwoniącego telefonu, który natychmiast przyłożyła do ucha.

czwartek, 23 czerwca 2016

Najnowszy model (2)

Wtorek

Już w tramwaju czuło się luźniejszy nastrój. Ludzie z większym optymizmem gapili się w komórki. Wtorek był dniem czynów po poniedziałkowych ustaleniach, ale jeszcze nikt nie wymagał wyników, bo do piątku było jednak trochę czasu. We wtorek można było się kompletnie nie przejmować i, o ile zwierzchnik nie był socjopatą, ten dzień powinien upłynąć spokojnie. Zwierzchnik Karola był socjopatą.
Mimo to Karol z całkowitym spokojem otworzył książkę i skupił się na czytaniu. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ na pracy skupiał się co najmniej tak samo intenywnie, jak na czytaniu i nie obawiał się uwag szefa.
Wyjął zakładkę i odnalazł miejsce, w którym przerwał lekurę poprzedniego dnia. Pamiętał że Rick Deckard otworzył drzwiczki swojego pojazdu i przerwał rozmowę z sąsiadem. Podobnie jak Karol myślał o czekającym go dniu i pracy.
„Znakomita historia, prawda?”, usłyszał w głowie pytanie i natychmiast zorientował się, kto mu je zadał. Spojrzał przed siebie. Potem za siebie. Łysiejący mężczyzna o łagodnych oczach skinął mu głową. Karol odpowiedział lekkim uniesieniem brody i pomyślał „Owszem”, po czym odwrócił się dając znać że nie ma zamiaru konwersować i spojrzał na litery. Zanim ułożyły się ponownie w treść, przemknęło mu jeszcze przez głowę, że to jednak nieoczekiwany i rzadko spotykany sposób porozumiewania się i że taka rozmowa zdarza mu się chyba po raz pierwszy. W każdym razie nie przypominał sobie... „Jeśli trafisz na odpowiedni model, dobry odbiornik i przyzwoity nadajnik, nie ma w tym nic dziwnego”, usłyszał w głowie. „Mówisz o sobie i o mnie? Nadajnik, odbiornik?”. „Jasne. Z technicznego punktu widzenia tak to się odbywa. Ale masz rację, to nie jest częste zjawisko”. W głowie Karola zapanowała pustka. „Przepraszam, czytaj sobie”, tym razem wyraźnie usłyszał, że łysiejący gość przekazuje mu tę myśl z uśmiechem.
Karol postanowił się nie odwracać. Wpatrywał się w książkę i czytał dokładnie kolejne litery składając je w słowa, a ze słów wydobywał treść. Tym razem skupił się tak mocno, że nie oderwał się od książki, aż do przystanku, na którym wysiadał. Wtedy schował ją do torby i zerknął na miejsce, gdzie siedział telepata. Oczywiście już było puste.
W biurze był, jak zwykle, dziesięć minut wcześniej i zdążył wykonać wszystkie rutynowe czynności, które przygotowywały go do pracy. Miał dokładnie przemyślany plan, zgodnie z którym do piątku zamierzał zrealizować projekt i mieć zapas na wprowadzienie ewentualnych poprawek, gdyby się okazało, że są potrzebne. Do południa zapomniał o bożym świecie i pracował bardzo intensywnie. Kiedy organizm przypomniał mu, że czas na krótką przerwę oderwał wzrok od ekranu komputera i spojrzał przed siebie. Miał wrażenie, że coś usłyszał, ale ta ostatnia myśl mu umknęła. Nie potrafił jej sobie przypomnieć. Pomyślał o telepacie z tramwaju, jednak nie znalazł związku między nim, a tym czymś ulotnym, co mu właśnie uciekło z głowy.
Wczesnym popołudniem zadzwonił Filip. Umawiali się jak co tydzień całą paczką na środę wieczór, miał nadzieję, że Karol pamięta, nic mu nie wypadło i zobaczą się tam gdzie zwykle. Jasne. Karol potwierdził. Ogarniał cały projekt, sytuację i własne plany na ten tydzień, a regularne spotkania były w porządku. Jaki sens miaby życie, gdyby człowiek tylko spał, jadł, wydalał, pracował i nie miał czasu spotkać się z przyjaciółmi? Nawet czytanie tak by nie cieszyło. Środa to była „mała sobota”, wiadomo. Bez spotkań w środę ani rusz.

wtorek, 21 czerwca 2016

Najnowszy model (1)

Poniedziałek

Tramwaj ruszył z przystanku. Karol usiadł – był szczęśliwcem, który wsiadał na drugim przystanku za pętlą,więc przeważnie udawało mu się zdobyć miejsce siedzące – i wyciągnął z torby książkę. Pasażerowie byli zajęci sprawdzaniem w telefonach najnowszych wieści, plotek, pogody. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Na nikogo ani na nic. Krajobraz za oknem przesuwał się monotonny i niepotrzebny.
Z papierową książką na kolanach Karol wyglądał dość egzotycznie. Siedząca obok niego dziewczyna parsknęła śmiechem wpatrzona w ekran i zaczęła energicznie stukać w klawiaturę. Za nim rozległo się donośne „Noo siema! To opowiadaj jak tam było na wyjeździe, bo ja nie mogłem dojechać. Zombie dotarł do was? Aaaa, cha, cha cha, to jełop jeden!”. Karol postanowił się odciąć od niechcianych dźwięków. Otworzył książkę i zaczął czytać: „Przyjemny, delikatny elektryczny impuls automatycznego budzika wysłany przez stojący przy łóżku programator nastroju obudził Ricka Deckarda. Zdziwiony – zawsze dziwiło go, że niespodziewanie zupełnie nie chce mu się spać – wstał z łóżka ubrany w swą wielobarwną piżamę i przeciągnął się. Jego żona Iran leżąc w swoim łóżku otworzyła szare, niewesołe oczy. Mrugnęła, jęknęła cicho i znowu zamknęła powieki.” *
Uniósł oczy znad książki, ponieważ poczuł na sobie czyjeś, bardzo intesywne spojrzenie. Mężczyzna siedzący dwa rzędy przed nim, przodem do niego, a zarazem tyłem do kierunku jazdy był jedynym pasażerem który nie wpatrywał się w telefon ani żadne inne elektroniczne urządzenie. Lekko łysiejący miał spokojną, całkiem przeciętną twarz i piwne oczy. Karol nie był pewien, czy to ciepłe spojrzenie mogło się w niego wbić tak intensywnie, by go zmusić do podniesienia oczu znad książki, ale chyba jednak tak, ponieważ mężczyzna nadal patrzył mu prosto w oczy. Karol odchrząknął i zerknął na stronę.
„- Nastawiłaś swojego Penfielda na zbyt słaby impuls – powiedział Rick. – Przeprogramuję go, obudzisz się i...”
„- Nie dotykaj mojego programatora.” – usłyszał w głowie słowa, na które patrzył. – „Jej głos był nieprzyjemnie ostry. – Wcale nie chcę się obudzić.”
Znowu podniósł oczy znad książki i spojrzał na mężczyznę siedzącego dwa rzędy przed nim. Tamten uniósł nieco brew. „Usiadł na krawędzi łóżka, pochylił się i zaczął przekonywać ją łagodnie...” zabrzmiało w głowie Karola, który natychmast zajrzał do książki, żeby sprawdzić, czy tekst się zgadzał. Zgadzał się co do słowa. „Jakiś pieprzony telepata” mignęła mu w gowie myśl, zanim zdążył ją skontrolować. Łysiejący mężczyzna uśmiechnął się lekko. „Szlag by to – pomyślał Karol. – No jak cham ostatni.” Ta świadomość zwarzyła mu nieco humor. Spojrzał niepewnie na mężczyznę, ale ten gapił się w okno obojętny na jego myśli. Karol wlepił nos w książkę bardzo teraz skupiony na tekście. Tak bardzo, że po chwili zapomniał, gdzie jest i dokąd zmierza. Dopiero nawyk podpowiedział mu, że zaraz pora wysiadać. Wyjrzał dla pewności przez okno, po czym zamknął książkę i chowając ją do torby zerknął na miejsce, na którym siedział łysiejący gość. Miejsce było puste.
W biurze zjawił się jak zwykle dziesięć minut przed rozpoczęciem pracy. Te dziesięć minut dawało mu czas na rozpakowanie, przyniesienie kawy i przygotowanie się psychicznie do bałaganu, który musiał nastąpić. Przecież był poniedziałek. Dzień, w którym wszystko, co zostało zamknięte i ustalone w piątek wywracało się nieuchronnie do góry nogami. Chyba tylko po to żeby zapełnić kolejne dni tygodnia nowym lub tym samym bezowocnym szaleństwem.

*Wszystkie cytaty pochodzą z powieści Filipa K.Dicka „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach”, wyd. Rebis.

piątek, 17 czerwca 2016

Dom na skraju (4)

4.

Te półtora dnia konferencji minęło jak z bicza strzelił. Pożegnałem się z kolegami do przyszłej konferencji. Najdłużej żegnałem się z Pawłem, który potrząsał moją dłonią, patrzył mi głęboko w oczy i zapewniał, że jakby co zawsze mogę do niego zadzwonić. Kiwałem głową, ale nie bardzo rozumiałem, skąd się wzięła jego nagła troska. Nie przypominałem sobie, żebym miał jakieś szczególne problemy. W każdym razie chyba nie większe niż inni psychiatrzy, cha, cha.
- W porządku, obiecuję, że jakby co zadzwonię – skłamałem gładko, a on udał, że przyjmuje to za dobrą monetę.
Miałem jakieś trzy i pół godziny drogi przed sobą. Rodzina też obiecała dotrzeć do domu niezbyt późno. Ustaliliśmy, że zjedziemy się między osiemnastą i dziewiętnastą. To oznaczało, że w drodze powrotnej mogłem jeszcze raz zajrzeć na chwilę do drewnianego domu, który mnie tak oczarował. Ta myśl drzemała zresztą gdzieś we mnie przez całą konferencję, ale kiedy teraz objawiła się z całą jasnością, mój głos wewnętrzny wrzasnął: „A po co? Wiesz jak wygląda, wiesz jak wygląda ogród, jedź do domu, opowiedz i naradź się z dziewczynami. Dowiedz się, czy w ogóle są zainteresowane tym domkiem”. „A dlaczego miałyby nie być zainteresowane? To ładny domek. I wiesz co? Zrobię kilka zdjęć, zamiast im opowiadać”. Ta, jakżeż racjonalna przyznacie, riposta stłumiła mój głos wewnętrzny. I dobrze, niech się nie mądrzy. Milczał aż do drogi wjazdowej do domku. Ale kiedy tylko skręciłem, znowu zaczął zrzędzić: „Mam nadzieję, że nie będziemy marnować czasu czekając na tego dziwaka.” Nawet nie starałem się mu odpowiedzieć. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem ścieżką prowadzącą na tyły domu.
Zdążyłem zrobić kilka zdjęć ogrodu i odwróciłem się w stronę domu, kiedy odpowiedź na zrzędzenie mojego głosu wewnętrznego pojawiła się na tarasie. Zamarłem. „Facet z miną grabarza niekoniecznie powinien robić w nieruchomościach” – przebił się glos i tym razem zgadzałem się z nim całkowicie.
- Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu? Nie chciałem pana specjalnie fatygować, a pomyślałem, że rodzina chętnie obejrzy zdjęcia, zamiast słuchać moich opowieści. Wie pan, jeden obraz jest wart tysiąca słów.
Wysocki przywołał na przezroczystą twarz coś na kształt uśmiechu i wykonał gest zapraszający:
- Wprost przeciwnie! – wskazał na drzwi. – Skoro tu jestem, może zechce pan też zrobić kilka zdjęć we wnętrzu?
Zawahałem się, ale postanowiłem nie ulegać stereotypowemu myśleniu. Facet był trochę dziwny, ale to wszystko, co można mu było zarzucić. Wszedłem po schodach ignorując stękanie „Nie leź tam, durniu. Jedźmy już do domu.” Wyblakłe oczy Wysockiego śledziły każdy mój ruch. Przez chwilę przyszło mi nawet do głowy, że może słyszeć mój głos wewnętrzny. Wzruszyłem ramionami i przekroczyłem próg.
- Czy zechce pan wejść na górę, sfotografować również pokoje? Czy ma pan czas? – Wysocki wbił we mnie pytające spojrzenie.
- Zrobię stąd zdjęcie antresoli i oczywiście zegara, jeśli pan pozwoli. Tak, na to mam czas – zmusiłem się do uśmiechu. – Ten zegar jest wyjątkowy.
- Zgadza się. Jest wyjątkowy – potwierdził rzeczowym tonem.

Kiedy włączyłem stacyjkę i wyjechałem na drogę do miasta, wziąłem głęboki oddech. Mój głos wewnętrzny milczał. Rzuciłem okiem w lusterko wsteczne i podniosłem się nieco, żeby zobaczyć w nim swoją twarz. Wszystko było na swoim miejscu, jednak czułem się odrobinę nieswój. Może dlatego, że ta gaduła we mnie zamikła? Depnąłem na gaz.

Wjechałem na naszą posesję, ustawiłem się na swoim miejscu i nacisnąłem kilka razy klakson. Lekko i króciutko, tak, żeby dać znać, jak bardzo się cieszę z powrotu do domu. Wysiadłem z auta i poszedłem na tył wyciągnąć rzeczy z bagażnika. Kiedy zamykałem bagażnik, drzwi do domu otworzyły się i stanęła w nich kobieta, około czterdziestki tak na oko, czyli w wieku mojej żony... ale to nie była moja żona. Gapiłem się w milczeniu. W tej kobiecie było coś znajomego... Stała nieruchomo jak słup soli i patrzyła szeroko otwartymi oczami. Wreszcie zrobiła krok w moim kierunku.
- To niemożliwe – wyszeptała.
Podeszła bliżej nie przestając mnie obserwować, aż stanęła całkiem blisko. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojego przedramienia. Stałem jak sparaliżowany nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
- Tato...
- Słucham? – odzyskałem mowę, żeby zadać to niezbyt mądre pytanie.
- Gdzie byłeś przez całe moje życie? – spytała patrząc mi prosto w oczy. A ja w tych oczach nie widziałem ani zdziwienia, ani złości, ani żalu, tylko twarz dziewczynki, która wyjechała z matką na weekend... i pędzące galaktyki.

I to byłby koniec tej historii.

wtorek, 14 czerwca 2016

Dom na skraju (3)

3.

Reszta drogi do Katowic minęła nam spokojnie. On za dużo nie podszeptywał, ja śledziłem drogę starając się skupić na innych użytkownikach ruchu drogowego, a nie na dywagacjach. Temat domu chwilowo przestał istnieć. Zawsze lubilem pracować zadaniowo i skupiać się czynnościach akurat wykonywanych. Uważałem, że to ułatwia życie. Rodzina niekoniecznie podzielała mój punkt widzenia przekonując, że podczas zadań nie wymagających specjalnego zaangażowania inteligencji, mógłbym utrzymywać jakiś kontakt słowny, przynajmniej symboliczny, ale dawałem się przekonać tylko czasami.
Czy byłem mrukiem? Odsunąłem od siebie tę myśl, zanim mój głos wewnętrzny zdążył rozwinąć skrzydła. Może nie byłem zbyt wylewny, ale dbałem przecież o żonę i córkę. Domu też przecież nie oglądałem wyłącznie dla siebie, prawda? Sam tu nie zamieszkam. Jeśli w ogóle.
W końcu zaparkowałem samochód, wyjąłem z bagażnika małą torbę podróżną – przecież to był tylko wyjazd na weekend – i ruszyłem do hotelu.
Na mój widok, recepcjonistka uśmiechnęła się i skinęła głową na powitanie.
- Dzień dobry – od razu zrobiło mi się raźniej. – I znowu spotykamy się jak każdego roku.
Uniosła brwi. Staliśmy tak chwilę bez słowa, aż pierwszy przerwałem milczenie.
- Mam nadzieję, że jest dla mnie pokój?
Postukała w klawiaturę.
- Nie widzę pańskiej rezerwacji.
- Jak to? Z całą pewnością wysłałem. Jak co roku.
- W zeszłym roku pana nie było, o ile dobrze pamiętam.
- Niemozliwie! Byłem na pewno - roześmiałem się. – Nie przepuściłbym dyskusji z rodziną, czy powinienem wyjeżdżać na czerwcowy weekend.
Rozejrzałem się dookoła wypatrując znajomych. Do otwarcia konkresu była jeszcze dobra godzina. Akurat powinni się już zjeżdżać. Przez drzwi wszedł właśnie wysoki, postawny mężczyzna i ruszył w stronę recepcji z daleka unosząc dłoń na powitanie i wołając:
- Jak się masz?
- No cześć, stary – przywitaliśmy się uściskiem dłoni. – Właśnie dotarłem, może skoczymy coś razem przekąsić przed otwarciem? Potem będziemy ugotowani na kilka godzin do przerwy obiadowej.
- Świetna myśl – powiedział. – Dzień dobry pani Agato. Wygląda pani pięknie jak zwykle. Dostanę klucz?
Rcepcjonistka przemilczała profesjonalnie tę uwagę i podała nam klucze.
- Proszę bardzo. Życzę miłego pobytu.
Ruszyliśmy do windy.
- A dlaczego cię nie było w zeszłym roku? – Paweł nie sprawiał wrażenia specjalnie zainteresowanego odpowiedzią i wyjął telefon, żeby prawdzić, czy były jakieś połączenia albo wiadomości.
- No co ty? Najpierw Agata teraz ty.
- Nie pamiętam, żebyśmy się spotkali rok temu – nadal na mnie nie patrzył.
Dzwonek w windzie oznajmił, że dotarliśmy na piętro.
- Zresztą nieważne – machnął ręką i klepnął mnie delikatnie po plecach. – To co? Za dziesięć minut na dole?
- Tak. Za dziesięć minut.


- Ale powiedziałbyś, gdyby coś ci leżało na sercu? – Paweł szybko rozprawił się z porcją tatara i przystąpił do pochłaniania sałatki warzywnej w majonezie.
- Psychiatrze? Oszalałeś?
Zaśmiał się kiwając w moją stronę widelcem.
- Po koleżeńsku, wiesz. Od czego ma się przyjaciół.
- Nie ma powodów do niepokoju, panie doktorze – byłem najedzony i humor mi dopisywał.
- O, patrzcie, patrzcie! Kogo ja tu widzę? – rozległo się od drzwi restauracji.
- Syn marnotrawny się odnalazł! – zawtórował mu drugi głos.
Trzeba przyznać, że takie zjazdy przypominają do złudzenia kolonie letnie, przynajmniej do chwili rozpoczęcia debaty.
- Kopę lat, stary! A przynajmniej dwa. Gdzie to cię nosiło?
- Znudziły mu się kongresy w twoim towarzystwie, to wybył.
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie.
- O twoim tajemniczym zniknięciu! Jak to o czym?
- Świetny dowcip – wzruszyłem ramionami.
- No koledzy! Chodźmy, bo przegapimy zagajenie prezesa. „Spotkaliśmy się, jak co roku w tym zacnym gronie...”
Ruszyliśmy do wyjścia. Najpierw tamci dwaj, potem ja, Paweł na końcu. Spojrzał na mnie tymi poczciwymi oczami. Uśmiechnął się, kiwnął głową, a ja poczułem się... no wiecie, poczułem się, jakby przyglądał mi się psychiatra.

niedziela, 12 czerwca 2016

Dom na skraju (2)

2.

Tym razem zawędrowałem aż pod lipę w ogrodzie, rozłożystą, starą, o nisko rosnących gałęziach. „Coś ci ten ogród przypomina?” – zapytał mój głos wewnętrzny, choć doskonale znał odpowiedź. Tak trochę mi przypominał ogród u babci, dzieciństwo, beztroskę, zapachy lata, kiedy byłem jeszcze szczeniakiem i niecierpliwiłem się, że czas tak wolno płynie, a ja ciągle nie mogę zrobić tych rzeczy, które zrobię, jak już będę odpowiednio duży. „Robisz się sentmentalny” – zauważył mój głos wewnętrzny. „Marnujemy tu czas, zamiast spokojnie jehać na kongres, spotkać tam starych znajomych, napić się z nimi jednego i pogadać. I tak teraz nie kupisz domu.” Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, bo usłyszałem za sobą cichy trzask. Na ścieżce stał człowiek, pewnie agent, do którego się dodzwoniłem albo może właściciel. Zawróciłem. Nie spojrzałem na zegarek, bo mężczyzna patrzył na mnie, a ja nie chciałem, żeby ten gest wypadł nieuprzejmie, ale miałem wrażenie, że zjawił się szybciej niż obiecał. Tym lepiej.
- Dzień dobry, dziękuję, że pan przyjechał – szedłem w jego stronę z wyciągniętą ręką.
- To mój obowiązek, a także przyjemność.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Miał mocny, zdecydowany uścisk z gatunku tych, które mówią „jestem solidny”. Trochę nie pasował do bladej twarzy, bezbarwnych włosów i wiotkiej sylwetki. Postanowiłem jednak zdusić w zarodku zrzędzenie glosu wewnętrznego. Mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy niepokojąco jasnymi oczami. Bladoniebieskie tęczówki otaczało czarne kółeczko. Wyglądał przez to trochę jak ślepiec, ale patrzył na mnie bardzo uważnie.
- Wysocki – przedstawił się, więc nie pozostałem dłużny. – Pokażę panu wnętrze domu, jeśli pan nie ma nic przeciwko temu.
Nie miałem i weszliśmy przez ogrodowe drzwi do środka. Pachniało suchym, rozgrzanym drewnem. Wcale się nie czuło, że dom stał opuszczony, albo, że od dawna nikt tu mieszkał, zresztą nic na ten temat nie wiedziałem. Przeciwnie, dom roztaczał aurę ciepła i sprawiał wrażenie przytulnego. Mój gospodarz, jakby czytał mi w myślach, pośpieszył z informacją:
- Poprzedni właściciel wyjechał zagranicę zeszłego lata. Nie był pewien, czy wyjedzie na stałe, czy też wróci, dlatego dopiero niedawno podjął decyzję i wystawił dom na sprzedaż.
Kiwnąłem głową. Obeszliśmy cały dół, potem antresolę, a na koniec piwnicę. Poza tym, że dom wymagał niewątpliwie renowacji z zewnątrz, wszystko zdawało się w jak najlepszym porządku. Jakby czas się go nie imał, albo właściciel dbał o niego do końca.
- Dom jest bardzo zadbany – odezwał się mój gospodarz. – Gdyby nie ten wyjazd, właściciel na pewno odnowiłby go z zewnątrz już rok temu. Widział pan zapewnę tę okiennicę. Poza tym stan domu jest więcej niz zadowalający. Jego właściciel bardzo kochał ten dom. Poświęcał mu wiele uwagi i czasu. Czy pan ma dużo czasu?
- Myślę, że jak każdy dorosły, pracujący człowiek. Ale na to, co lubię, znajdę czas.
Skinął glową, a ja podszedłem do stojącego zegara, którego nie widziałem, kiedy tu zajrzałem przez okna, bo zasłaniała go ściana.
- Nie chodzi? – spytałem?
- Chodzi cały czas. Odmierza.
- Ale nie tyka.
Wysocki uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały nieruchome i uważne:
- No nie. To wyjątkowy zegar. Został w domu, jako jedyny element wyposażenia, jak pan widzi. Nie można go przenosić. Jest zbyt delikatny.
- Hm... w sumie nie wygląda. Właściwie to wygląda bardzo solidnie – zauważyłem.
- Chodzi mi o mechanizm – uściślił mój gospodarz. – Rzeczywiście obudowa jest solidna, z mocnego drewna, a szyby to najprawdziwszy kryształ. Ale mechanizm odmierzania czasu jest bardzo precyzyjny. I delikatny, jak już powiedziałem.
- Piękny – zauważyłem przyglądając się heroglifom wypisanym na tarczy. Nic mi nie mówiły, ani z niczym się nie kojarzyły, ale układ znaków z łatwością dawał się odczytać jak godziny.
Dotknąłem drewnianej obudowy. Była gładka i ciepła. Gapiłem się na hieroglify widoczne przez kryształ i przez krótki czas miałem wrażenie, że widzę uciekające galaktyki. W zupełnej ciszy. Otrząsnąłem się i spojrzałem na Wysockiego.
- Zegar jest w wyposażeniu domu? – spytałem z uśmiechem pewien, ze zaraz usłyszę jakąś kosmiczną cenę.
Ale Wysocki tylko skinął głową.
- Muszę teraz jechać dalej. Tak naprawdę zboczyłem nieco w drodze na konferencję naukową. Pozwolę sobie zadzwonić pojutrze i umówić z panem. Jeśli cena będzie dla mnie osiągalna, myślę, że dopniemy transakcji.
- Z pewnością – odparł poważnie.
Nie sądziłem, że sprawa jest przesądzona, choć mój głos wewnętrzny sugerował złośliwie, że pozwoliłem podjąć decyzję za siebie. Bardzo chciałem mieć ten dom i nie interesował mnie mój głos wewnętrzny. Znowu mało mnie obchodził.

piątek, 10 czerwca 2016

Dom na skraju. (1)

Dom na skraju

1.

Prawie go mijałem, kiedy mignął mi po prawej stronie jasną szarością. Przejechałem jeszcze kilka metrów, zanim zdecydowałem nacisnąć na hamulec. Nie śpieszyłem się, miałem czas, bo w podróż wyruszyłem ze sporym zapasem czasu. Po burzliwej wymianie zdań z żoną i córką, jak co roku, kiedy udawałem się do Katowic na zjazd psychiatrów i psychologów klinicznych. Z jakiejś tajemniczej dla mnie przyczyny obie miały mi za złe te wyjazdy. Może dlatego, że to były weekendy w czerwcu i można je było spędzać inaczej? Zawsze można czas spędzać inaczej, ale w końcu na coś się czasem trzeba zdecydować, prawda?
No więc zdecydowałem jak co roku.
Zacząłem cofać. Droga za mną była pusta, pewnie dlatego, że nie każdy wstaje o świcie nawet w czerwcu. Ostatni dom, na ostatnim osiedlu przed drogą wyjazdową z miasta. I to nie tą główną. Zieleń, spokój, świergot ptaków. Istna idylla. Skręciłem na ubitą drogę wjazdową wyznaczoną rzędem żywopłotu. Nie było ogrodzenia, a o rośliny dawno nikt nie dbał, ale nadal wyznaczały trasę. Żywopłot kończył się spory kawałek przed werandą. Przed domem tkwiła wyblakła tabliczka: NA SPRZEDAŻ. Uwierzycie?
Wyłączyłem silnik, wyjąłem kluczyk ze stacyjki i wysiadłem i spojrzałem na dom. Drewniany, jasnoszary dom, ale farba łuszczyła się w wielu miejscach. Wchodziło się przez duży taras ogrodzony balustradą, na który prowadziły trzy schodki. Trochę jak weranda, tyle że nieoszklona. Nad tarasem na górze był tej samej wielkości balkon. Ptaki spokojnie świergotały. Wszedłem na taras i przysunąłem twarz do brudnej szyby w drzwiach próbując zajrzeć do środka. „No i gdzie leziesz?” – zapytał mój wewnętrzny głos. „Jak, gdzie lezę? To piękny dom, wymaga trochę pracy, ale ma urok. Mam czas, to oglądam.”. „Przecież masz dom. Po co ci drugi?” – marudził. „Bo tu jest zupełnie inaczej. Podoba mi się.”. Zszedłem ze schodków i ruszyłem na obchód. Taras był ozdobiony delikatnym ażurem wyciętym w drewnie, podobnie jak balustrada balkonu. Niektóre okna były zasłonięte okiennicami, w jednym miejscu okiennica wisiała na jednym zawiasie. „Na pewno żrą to korniki, albo jakiś grzyb” – zauważył zgryźliwie mój głos wewnętrzny. Na tyłach domu były wielkie drzwi ogrodowe, podest i zejście do ogrodu, teraz na wpół dzikiego. Sporo szyb wytłukli ludzie albo wichury, za to lepiej było widać wnętrze. Z mojej pozycji widziałem duży pokój, pewnie salon z kamiennym kominkiem. Deski na podłodze były zniszczone, trochę przez deszcz i mróz zaglądające bez przeszkód do środka, a trochę przez upływ czasu. Żadnych mebli, tylko gołe ściany. Spróbowałem nacisnąć klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. „No pewnie, pchaj się do środka! – prychnął mój głos wewnętrzny – To takie eleganckie!”. „Na taliczce był chyba jakiś numer telefonu” – nie dałem się zahukać. Odwróciłem się do ogrodu. Prawie wszystkie drzewa owocowe już przekwitły i widać było na nich zawiązki owoców, akacja miała jeszcze ostatnie kwiaty, jaśmin otumaniał mocnym zapachem, a w głębi rosła dziwnie powyginana lipa. Dopiero będzie kwitła. Nie widziałem końca ogrodu, od ulicy dzielił mnie szpaler wjazdowy i dość bujna zdziczała roślinność, a z boku działki okolonej iglakami przeświecało pole. Gołe zupełnie. Może tam coś i rosło, ale teraz widać było tylko ziemię.
Znów obszedłem dom, tym razem, z drugiej strony, żeby dotrzeć do tablicy stojącej przez frontem. Odszyfrowałem niewyraźne cyfry i wcisnąłem klawisz łączenia. Patrzyłem na dom, podczas gdy w słuchawce rozległ się sygnał. Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że słyszę dzwonek z wnętrza domu, ale to musiało być złudzenie. Poszedłem jednak bliżej werandy z telefonem przyłożonym do ucha. „No dobra, nikt nie odbiera, możemy jechać dalej” – zauważył w końcu mój wewnętrzny głos jakby z ulgą. Jeszcze przez chwilę nie chciałem mu dać satysfakcji, ale po siódmym dzwonku, kiedy pomyślałem, że zaraz usłyszę komunikat zachęcający mnie do nagrania wiadomości na sekretarce, odezwał się głos:
- Słucham?
- Dzień dobry – ożywiłem się. – Stoję przed domem na wylotówce i widzę tabliczkę „Na sprzedaż”. Czy oferta jest nadal aktualna?
- Jak najbardziej – głos był spokojny.
- Miałbym kilka pytań. Oczywiście mogę je zadać przez telefon, ale gdyby pan był w pobliżu, albo gdybyśmy mogli sie umówić...
- Mogę być na miejscu w ciągu kwadransa.
Byłem odrobinę zaskoczony, ale skoro trafiała się taka okazja...
- Zaczekam w takim razie.
- Do zobaczenia – odparł głos i nie czekając na odpowiedź przerwał połączenie.
Schowałem telefon do kieszeni, a mój wewnętrzny głos zaczął marudzić: „No brawo, traćmy czas. Po co mamy spokojnie jechać, kiedy można sobie posterczeć na odludziu.”. Postanowiłem go zignorować, podobnie jak ignorowałem jego uwagi, że nie potrzebuję opisywać żadnych przypadków na kongres, bo sam jestem najlepszym przypadkiem. Wystarczy, że wystąpię i opowiem o sobie. Czasem podejmowałem wyzwanie i tłumaczyłem, ale tym razem czułem się po prostu, zwyczajnie zadowolony. Przypadkiem znalazłem piękne miejsce, gdzie czułem się świetnie, gdzie mi się podobało i gdzie za chwilę spotkam się z kimś, kto udzieli mi informacji. Postanowiłem zrobić jeszcze jedną rundkę wokół domu.

Będzie tu teraz inaczej

ponieważ nie widzę sensu dzielenia się w blogu tym, czym dzielę się na fejsie.
Zmiana charakteru za 3,2,1...
Jeszcze dziś.

czwartek, 9 czerwca 2016

Jakimś cudem przypomniałam sobie hasło do bloga :)

Jednak Facebook i Twitter zmieniają przyzwyczajenia. Tam się człowiek nie rozpisuje. To w ogóle jest inny kontakt z ludźmi, taki codzienny jak kawa, herbata, ciateczko... no może za ciasteczko podziękujmy ;)
Blog okazuje się bardziej wymagający. nie wystarczy pyknąć dwóch zdań, a może wystarczy? W pewnym sensie w tzw. social mediach komunikacja jest prostsza. Dość machnąć impresję i gotowe. Odpowiedzi też są gotowe natychmiast, rozmowa obdywa się w czasie rzeczywistym. Ciekawa jestem, kto ze "starych" znajomych jeszcze pisze :) O kilku osobach wiem, bo podają linki na FB.
No dobra, się okaże. Tymczasem serdecznie ściskam :)