wtorek, 14 czerwca 2016

Dom na skraju (3)

3.

Reszta drogi do Katowic minęła nam spokojnie. On za dużo nie podszeptywał, ja śledziłem drogę starając się skupić na innych użytkownikach ruchu drogowego, a nie na dywagacjach. Temat domu chwilowo przestał istnieć. Zawsze lubilem pracować zadaniowo i skupiać się czynnościach akurat wykonywanych. Uważałem, że to ułatwia życie. Rodzina niekoniecznie podzielała mój punkt widzenia przekonując, że podczas zadań nie wymagających specjalnego zaangażowania inteligencji, mógłbym utrzymywać jakiś kontakt słowny, przynajmniej symboliczny, ale dawałem się przekonać tylko czasami.
Czy byłem mrukiem? Odsunąłem od siebie tę myśl, zanim mój głos wewnętrzny zdążył rozwinąć skrzydła. Może nie byłem zbyt wylewny, ale dbałem przecież o żonę i córkę. Domu też przecież nie oglądałem wyłącznie dla siebie, prawda? Sam tu nie zamieszkam. Jeśli w ogóle.
W końcu zaparkowałem samochód, wyjąłem z bagażnika małą torbę podróżną – przecież to był tylko wyjazd na weekend – i ruszyłem do hotelu.
Na mój widok, recepcjonistka uśmiechnęła się i skinęła głową na powitanie.
- Dzień dobry – od razu zrobiło mi się raźniej. – I znowu spotykamy się jak każdego roku.
Uniosła brwi. Staliśmy tak chwilę bez słowa, aż pierwszy przerwałem milczenie.
- Mam nadzieję, że jest dla mnie pokój?
Postukała w klawiaturę.
- Nie widzę pańskiej rezerwacji.
- Jak to? Z całą pewnością wysłałem. Jak co roku.
- W zeszłym roku pana nie było, o ile dobrze pamiętam.
- Niemozliwie! Byłem na pewno - roześmiałem się. – Nie przepuściłbym dyskusji z rodziną, czy powinienem wyjeżdżać na czerwcowy weekend.
Rozejrzałem się dookoła wypatrując znajomych. Do otwarcia konkresu była jeszcze dobra godzina. Akurat powinni się już zjeżdżać. Przez drzwi wszedł właśnie wysoki, postawny mężczyzna i ruszył w stronę recepcji z daleka unosząc dłoń na powitanie i wołając:
- Jak się masz?
- No cześć, stary – przywitaliśmy się uściskiem dłoni. – Właśnie dotarłem, może skoczymy coś razem przekąsić przed otwarciem? Potem będziemy ugotowani na kilka godzin do przerwy obiadowej.
- Świetna myśl – powiedział. – Dzień dobry pani Agato. Wygląda pani pięknie jak zwykle. Dostanę klucz?
Rcepcjonistka przemilczała profesjonalnie tę uwagę i podała nam klucze.
- Proszę bardzo. Życzę miłego pobytu.
Ruszyliśmy do windy.
- A dlaczego cię nie było w zeszłym roku? – Paweł nie sprawiał wrażenia specjalnie zainteresowanego odpowiedzią i wyjął telefon, żeby prawdzić, czy były jakieś połączenia albo wiadomości.
- No co ty? Najpierw Agata teraz ty.
- Nie pamiętam, żebyśmy się spotkali rok temu – nadal na mnie nie patrzył.
Dzwonek w windzie oznajmił, że dotarliśmy na piętro.
- Zresztą nieważne – machnął ręką i klepnął mnie delikatnie po plecach. – To co? Za dziesięć minut na dole?
- Tak. Za dziesięć minut.


- Ale powiedziałbyś, gdyby coś ci leżało na sercu? – Paweł szybko rozprawił się z porcją tatara i przystąpił do pochłaniania sałatki warzywnej w majonezie.
- Psychiatrze? Oszalałeś?
Zaśmiał się kiwając w moją stronę widelcem.
- Po koleżeńsku, wiesz. Od czego ma się przyjaciół.
- Nie ma powodów do niepokoju, panie doktorze – byłem najedzony i humor mi dopisywał.
- O, patrzcie, patrzcie! Kogo ja tu widzę? – rozległo się od drzwi restauracji.
- Syn marnotrawny się odnalazł! – zawtórował mu drugi głos.
Trzeba przyznać, że takie zjazdy przypominają do złudzenia kolonie letnie, przynajmniej do chwili rozpoczęcia debaty.
- Kopę lat, stary! A przynajmniej dwa. Gdzie to cię nosiło?
- Znudziły mu się kongresy w twoim towarzystwie, to wybył.
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie.
- O twoim tajemniczym zniknięciu! Jak to o czym?
- Świetny dowcip – wzruszyłem ramionami.
- No koledzy! Chodźmy, bo przegapimy zagajenie prezesa. „Spotkaliśmy się, jak co roku w tym zacnym gronie...”
Ruszyliśmy do wyjścia. Najpierw tamci dwaj, potem ja, Paweł na końcu. Spojrzał na mnie tymi poczciwymi oczami. Uśmiechnął się, kiwnął głową, a ja poczułem się... no wiecie, poczułem się, jakby przyglądał mi się psychiatra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz