piątek, 3 lutego 2017

Ravel (1)

Biegł wyciągając z trudem nogi z błotnistego gruntu. Każdy krok oznaczał walkę z mazią, która chciała go wessać do wnętrza ziemi, pochłonąć, odebrać mu energię. Siły opuszczały go coraz bardziej, a wiedział, że powinien przyspieszyć, by umknąć pościgowi. Nie odwracał się, żeby nie zobaczyć prześladowcy. A może prześladowców? Tak było za każdym razem. Wiedział, bo przecież przeżywał szaleńczą ucieczkę nie po raz pierwszy. Oni zawsze byli szybsi. Jemu zawsze było trudno. Zupełnie niezrozumiałym dla niego sposobem dotychczas udawało mu się w końcu uciec i uniknąć najgorszego. Czym było najgorsze? Tego nigdy nie sprawdził. I dobrze. Wystarczała sama świadomość, że czeka go z ich strony coś okropnego. Strach paraliżował go tak bardzo, że wolał nie wyobrażać sobie tych okropieństw, bo wtedy nie miałby najmniejszej szansy na ucieczkę. Czuł to. Czuł też lęk, który nie pozwalał oddychać opinając pierś ciasną obręczą. Za każdym razem oni biegli szybko, bez przeszkód, podczas gdy on poruszał się jak na zwolniomym filmie pokonując rozpaczliwie każdy metr przestrzeni, wyrywając im swoje prawo do życia.
Widział przebłyski, strzępy obrazów z poprzednich ucieczek. Wtedy też się nie odwracał. Doświadczenie mówiło mu, że może się udać i teraz. Nadzieja kazała się trzymać tej myśli.
Biegł między powyginanymi drzewami, który wyciągały do niego upiorne gałęzie. Czuł, jak wokół nóg owijają mu się czarne korzenie roślin, a ich pędy chwytają za nadgarstki, czepiają się ubrania, żeby go opóźnić jeszcze bardziej. Przebijał się w gęstym, lepkim powietrzu oddychając z trudem. Nie mógł sobie przypomnieć, co takiego zrobił, że go teraz gonią. Może coś głupiego albo okrutnego. Przecież nie mogli go ścigać za nic. Musiała istnieć jakaś przyczyna, dla której teraz ledwo dyszy ze zmęczenia i strachu.
Niespodziewanie dla samego siebie wypadł na pustą przestrzeń. Usłyszał gwizd pociągu, ale nie potrafił ustalić kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zmrużył oczy i zauważył słabe światło. Dekoracja się zmieniła. Zamiast plątaniny zarośli w ciemnościach widział teraz niewyraźny kształt zabudowań. W samą porę, bo za nim rozlegało się chrapliwe rzężenie. Poczuł smrodliwy oddech potwora. Chociaż nie, nic nie poczuł. Uświadomił sobie, że dźwięk skojarzył z zapachem pociągu. Ale i tego zapachu nie czuł. To tylko wyobraźnia. Coś go dotknęło. Nie, też nie. To była jego wyobraźnia, jednak tak plastyczna, że wrzasnął i wyrwał do przodu wlokąc oblepioną mazią nogę. „Szybciej idioto – przemknęło mu w głowie - zaraz cię dosięgnie”. Czymkolwiek było i czymkolwiek sięgało, czuł gęstniejące powietrze za plecami. Jeśli nie chwyci go zaraz jakiś szpon, to przytłoczy go powietrze. A on go nawet nie zobaczy, bo przecież powietrza nie widać! Zabije go coś niewidocznego, z czym nie ma jak walczyć! Rzucił się w stronę, z której dochodził gwizd lokomotywy. Musiał dobiec. Musiał!
Kamień, którego do tej pory nie było, teraz znalazł się dokładnie pod jego nogami, po to, by się potknął. Kwiknął przerażony pewien, że już po nim. Upadł na brukowany peron, który na szczęście wyrósł jak na zamówienie. Nieco dalej majaczył zarys budynku. Rozległ się gwizdek kolejarza, syk pary, trzask drzwi. Resztką sił uniósł głowę i zobaczył białą tarczę dworcowego zegara miejscami pożółkłą ze starości. Ale cyfry na jej tle odznaczały się wyraźnie. Przestał czuć cokolwiek, niczego nie widział zahipnotyzowany widokiem zegara, jakby po raz pierwszy w życiu widział zegar. Przecież widywał już wcześniej różne zegary. Ale ten odmierzał jego ucieczkę. Gruba wskazówka lekko drżała tkwiąc w miejscu, drżała rytmem jego lęku. To on dygotał przerażony i miał nadzieję, że wystarczy mu czasu, żeby dobiec do pociągu, który zabierze go daleko od prześladowców. Ale ruszał się już tak wolno, że prawie niedostrzegalnie. Wpatrywał się w ten zegar. Jego świat skurczył się do wielkości i kształtu zegara. Wskazówka minut zdawała się nieruchoma. Sekundnik przeskoczył ostatnią kreseczkę i znieruchomiał. Czas stanął w miejscu.

2 komentarze: