czwartek, 9 lutego 2017

Ravel (4)

- ... i nie mam pojęcia, gdzie wtedy jestem. To jest okropnie wkurzające tak nagle się pojawiać i znikać. Najbardziej mnie męczą te luki w pamięci. Czy to możliwe, żeby tak tracić świadomość? W dodatku, kiedy coś się dzieje, kiedy, dajmy na to, idę przez las, mam wrażenie, że robiłam to już setki razy wcześniej, że wszystko działo się tak samo, a ja nie wiem, ani po co, ani co z tego wynikło.
Głos Irminy docierał do niego jak przez mgłę. Powoli wsączał się do mózgu. Ravel nie miał pojęcia, o czym ona mówi i od jak dawna tak mówi. Gdzie oni w ogóle są, do diabła? Byli nad morzem. Przejrzysta, szmaragdowa woda zdawała się nieprawdziwa. Jak widok z pocztówki. Zainscenizowany krajobraz. Miał wrażenie, że ktoś ich wstawił żywcem do folderu reklamowego.
- Też tak masz?
Spojrzał na nią nieprzytomnie.
- Jak?
- No pojawiasz się nagle i nie pamiętasz ani gdzie byłeś przedtem, ani co się działo. Nie masz pojęcia, skąd się tu wziąłeś, ani jak długo tu zostaniesz. Nie wiesz, co było wcześniej, ale czasem rozpoznajesz miejsca, a potem szlag trafia wszystko. Nie ma sensu, nie ma konsekwencji. Jest chaos.
- Przestań – przerwał jej pocierając czoło. – Tak, też tak mam. I do tej pory to było normalne. Nie zastanawiałem się nad tym, a teraz gadasz bez przerwy i to się zrobiło bardzo nieprzyjemne.
Dziewczyna skinęła głową.
- Owszem, to jest nieprzyjemne. Ale unikając tematu, niczego się nie dowiemy.
Zwlókł się z leżaka i podszedł do wody. Przykucnął, ostrożnie dotknął dłonią jej powierzchni sprawdzając czy jest prawdziwa, namacalna. Potem wstał i odwrócił się do Irminy. Jej twarz wyglądała, jakby ją ktoś odlał z płynnej masy. Rysy nieustannie się zmieniały, uczucia pojawiały się i znikały. Uśmiech przeistoczył się w grymas, a ten w przerażenie. Irmina miała nieskończenie wiele twarzy. Niektóre z nich znał, innych chyba nie, ale zmiany następowały tak szybko, że jeden obraz utrzymywał się tylko przez moment, w którym umysł musiał zdążyć unieruchomić tę twarz, żeby ją rozpoznać.
Ravel poczuł silne uderzenie w plecy i uniosła go wysoka fala. Nawet był wdzięczny fali, że uwolniła go od zmiennych twarzy Irminy, bo już zaczynało mu się od tego kręcić w głowie i czuł narastający lęk. Fala zjawiła się w jak najbardziej odpowiedniej chwili. Unosiła go teraz na wysokości dachów mijanych domów, metalowych wykrzywionych wież, budowli, których nie rozpoznawał. Płynął tak spokojnie i bez wysiłku dotykając wierzchołków drzew, aż znalazł się na kamiennym dziedzińcu muzeum. Wiedział, że to muzeum. Byli tu kiedyś całą klasą. Teraz jednak dziedziniec świecił pustkami, ani żywego ducha. Dlaczego tu jest tak pusto? – kołatała mu w głowie myśl. – Przecież jest dzień. Powinni tu być ludzie.
Ruszył schodami w dół mając wrażenie, że to nie on podejmuje decyzję, co do kierunku ruchu, a nawet co do samego ruchu. Jak marionetka sterowana czyjąś wolą. Nie potrafił przewidzieć, jak długo będzie szedł i nie miał pojęcia, czy w ogóle chce iść. W dole schodów wyrosła kamienna arena. I znowu pusto. Megalityczny stadion porośnięty mchem, chwastami i trawą. I cisza. Przejmująca cisza.
- Tu jesteś!
Na dźwięk jej głosu, aż podskoczył z wrażenia. Skąd się tu wzięła? Nie widział, żeby i ją niosły fale. Mógłby przysiąc, że płynął sam.
- Co tu robisz? – spytał.
- Nie wiem. Właśnie w tym problem. Nigdy nie wiem, co robię tu, gdzie jestem. O tym przecież rozmawiamy!
- Od dawna tak rozmawiamy?
Spojrzała na niego zdziwiona pytaniem. A może zdziwiona tym, że nie potrafi na nie odpowiedzieć.
- Wydaje mi się...
- Nie wiesz?
Potrząsnęła głową.
- Ja też nie wiem. I masz rację, to nie jest w porządku.
- Masz jakiś pomysł?
Zabrzmiało jakby nie wierzyła, że Ravel wpadnie na jakiś pomysł. Milczał.
- To chodźmy stąd.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła stanowczym krokiem. Znaleźli się w śnieżnych zaspach sięgających im do pasa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz