piątek, 10 lutego 2017

Ravel (5)

Tym razem było inaczej, choć jego niespodziewany powrót do świadomości dokonał się dokładnie tak samo jak poprzednie. Wychynął z niebytu jak zwykle, bez sensu i bez ostrzeżenia, ale tym razem miał przeczucie, że coś się wyjaśni. Irracjonalne przeczucie. Stał w ciemnym pokoju i jego wzrok jeszcze się nie przyzwyczaił do mroku, jeszcze nie potrafił odszukać słabych refleksów światła, które wydobywało kontury przedmiotów. Zakładając, że były tu jakieś przedmioty. Usłyszał westchnienie, a potem szelest. Spojrzał w stronę, skąd dobiegły go dźwięki i powoli rozpoznał kształt łóżka, pościel, sylwetkę zagrzebaną w miekkim materiale. Okno było zasłonięte dość szczelnie, ale znalazły się niewielkie przesmyki, przez które wciskało się światło z ulicy.
Ravel odwrócił głowę w lewo. Teraz widział duże lustro wiszące na ścianie, które wychwytywało i wzmacniało słabe światło. Z ciemności wyłonił się powoli mebel, sądząc po wysokości - komoda. Z drugiej strony stał fotel. Sypialnia robiła się coraz bardziej rzeczywista. Wzrok przyzwyczajał się i wyławiał stopniowo więcej szczegółów.
Człowiek leżący w łóżku poruszył się i coś zamamrotał. Ravel podszedł ostrożnie. Czuł się nieswojo. Sondował własny umysł szukając intencji, jakimi mógł się kierować wobec śpiącego. Nie miał wrażenia, żeby go znał, lub żeby czegoś chciał od niego. Po coś jednak tu się znalazł. Próbował odczytać rysy twarzy, ale na to było zbyt ciemno. Człowiek w łóżku znowu coś mruknął przez sen. Ravel pochylił się nad nim. Tamten zrobił się jeszcze bardziej niespokojny. Poruszał nerwowo dłońmi, miętosząc pościel, kręcił głową. Ravel cofnął się trochę. Było zdecydowanie inaczej niż zwykle. Zwykle przecież nie dziwił się, gdy się znalazł w tym czy innym miejscu. To było normalne. Las, bagna, śnieg, płynął, frunął, spadał – bez różnicy. To był jego świat i nie wywoływał w nim większych emocji. Był aktorem w tym świecie i grał swoją rolę bez zdziwienia. Teraz znalazł się najwraźniej w sypialni śpiącego człowieka i czuł, że jest w tym jakiś cel, tylko go nie rozumiał.
Cicho i ostrożnie obszedł raz jeszcze sypialnię starając się dostrzec więcej szczegółów. Chyba był tu już kiedyś. Podszedł do lustra i spojrzał na własne, słabe odbicie. Nie może się denerwować. Musi sobie cierpliwie przypomnieć i zapamiętać jak najwięcej. A potem skonfrontuje własne wspomnienia ze wspomnieniami Irminy, która nie chciała mu powiedzieć, co wie. Była przekonana, że jeśli mu powie, on ją uzna za wariatkę. Może więc lepiej nie wiedzieć?
Przez zasłony przeciskało się coraz mocniejsze światło. Wstawał dzień. Szarość wygrywała z ciemnością. Oswojony z mrokiem wzrok rozróżniał widziane obiekty coraz wyraźniej. Nagle rozległ się dźwięk, melodyjka. Mężczyzna w łóżku poruszył się i z zamkniętymi oczami sięgnął do stolika, żeby wyciszyć sygnał. Ravel znieruchomiał. Patrzył jak zahipnotyzowany. Nie mógł się poruszać. Wyciągnął przede siebie dłoń. Widział ją coraz słabiej. Mimo wpadającego światła pokój zaczynał znikać. Sam Ravel stawał się coraz bardziej nierzeczywisty, przezroczysty. Wyciągnięta dłoń wibrowała w powietrzu, jakby się rozpływała.
Leżący w łóżku mężczyzna otworzył powoli oczy. Przez ułamek sekundy Ravel patrzył w swoje oczy, swoją twarz sam roztapiając się w nicości.

2 komentarze: