środa, 15 lutego 2017

Ravel (7)

Laverre przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do mieszkania. Czuł znużenie i satysfakcję. To było w porządku. Lubił tak się czuć pod koniec dnia. Po południu przygotował nowe mowy pożegnalne, może nie całkiem nowe, ale przystosowane do okoliczności. Ciągle chodziły mu po glowie różne pomysły, które chwilowo odsuwał na bok z braku czasu, ze zmęczenia, a może tylko szukając pretekstu. Obiecywał sobie jednak solennie, że je zrealizuje.
Potem wykrzesał jeszcze z siebie energię na zakupy, bo wiedział, że lodówka świeci pustkami i wreszcie wrócił do domu w poczuciu, że pożytecznie spędził dzień i zrobił prawie wszystko, co należało.
Pod prysznicem pomyślał, że może zadzwoni do Zofii i razem spędzą wieczór, ale w końcu zrezygnował. W łóżku przeczytał jeszcze kilka stron, zanim zgasił światło, łyknąl tabletkę i zapadł w sen.

*

Ławki w przedziale były twarde, zrobione z drewna, niewygodne. W dodatku trzęsło. Taki właśnie pociąg pamiętał z podróży z dziadkiem. W każdą sobotę po pracy dziadek zabierał go i jechali pociagiem na przedmieścia. Spędzał u dziadków prawie każdą niedzielę. Patrzył teraz na zasuwane, stalowe drzwi oddzielające następny przedział, zamykane na ciężką metalową klamkę. W przejściu między przedziałami łoskot kół ogłuszał, a w szparach łączących metalowe płyty, po których się przechodziło, migały tory, podkłady i kamienie tworzące nasyp. I ten zapach. Niepowtarzalny. Teraz też czuł ten zapach. Uniósł się trochę i zerknął przez szybę w drzwiach. Przedział po drugiej stronie był identyczny. Pasażerowie kiwali się w tym samym, monotonnym rytmie na twardych ławkach. Głowy podskakiwały w doskonale zsynchronizowanym tańcu. Laverre zerknął na mężczyznę siedzącego obok. Nie znał go. Nie znał tej twarzy, a jednak miał wrażenie, jakby się już kiedyś spotkali. Przez chwilę pomyślał o koledze ze studiów. Nie, chyba z pierwszej pracy. Nie potrafił przypisać twarzy do konkretnej osoby, a nie chciał się gapić. Uznał, że to by było nieuprzejme.
- Laverre? – upewnił się sąsiad.
- Znamy się? – Laverre odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Stary! No pewnie, jeszcze z przedszkola. Nie pamiętasz?
- Misiek?
Tamtem kiwał głową uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Jednak nie jest z tobą tak źle – klepnął Laverre’a zamaszyście w kolano.
- Ale jak? Skąd się tu wziąłeś?...
- No co jak? Ludzie się spotykają, potem giną sobie z oczu i znowu spotykają. Nie ma się co doszukiwać. Ważne, że jesteś – jego uśmiech jaśniał szczerością.
Laverre zauważył kątem oka jakiś ruch i zerknął na ławkę naprzeciwko. Siedział na niej pręgowany kot i starannie wylizywał futro. Przerwał toaletę i spojrzał na nich złocistymi oczami. Misiek nachylił się i pogłaskał zwierzaka, a kot natychmiast zaczął toaletę od początku, jakby musiał z siebie zmyć miśkowy dotyk.
- Był tu przedtem? – spytał Laverre.
- Kot? Nie, chyba nie.
- Skąd się wziął?
- A co to za różnica? Koty ciągle się skądś biorą, a potem gdzieś sobie idą. Opowiadaj, stary, co dobrego?
- Ciebie to nie dziwi?
- Co?
- Ten kot. Nie bylo go, a nagle jest. Kot w pociągu.
- Pewnie dokądś jedzie. Może za daleko, żeby dreptać na piechotę. Może mu się nie chce. To leniwe zwierzaki.
Za oknem migały zielone drzewa. Jak te z dzieciństwa, kiedy Laverre jeździł tędy z dziadkiem. Czekał na te soboty cały tydzień. Dziadek był wysoki, postawny i Laverre czuł dumę, kiedy tak szedł obok niego i trzymał go za rękę. Po drodze witali się z każdym. Dziadek ściskał dłonie, wskazywał na Laverre’a mówiąc za każdym razem z dumą: „To mój wnuk”, choć Laverre znał mijanych przechodniów, a oni znali jego.
Migające za oknem drzewa zmieniły barwy na jesienne.
- Misiek, dokąd jedzie ten pociąg?
- Jak to pociąg, stary, przed siebie. No, na mnie już czas. Do zobaczenia. Fajnie było cię znowu spotkać.
Zanim Laverre zdążył odpowiedzieć, Miśka już nie było w przedziale.
Nie było też kota. Na jego miejscu siedział mężczyzna w średnim wieku. Na głowie miał skórzaną pilotkę.
- To pan? – Laverre aż wybałuszył oczy z emocji. – Pamiętam pana i ten samolot. Biegłem wtedy za panem. Maszynę odnalazłem, ale pilota nie. Całe szczęście, że nic się panu nie stało!
- Mam farta – pilot wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie pierwszy raz tak pikowałem. Na szczęście... odpukać.
Na poparcie swoich słów postukał zgiętym palcem w drewnianą ławkę.
- Wyglądało naprawdę groźnie – Laverre potrzasnął głową. – Wie pan może, dokąd jedzie ten pociąg?
- Stale w tym samym kierunku. Nie zastanawiałem się nad tym, a przecież jeżdżę nim często. – Mężczyzna zdawał się zdziwiony własną odpowiedzią. – W każdym razie na tej stacji wszyscy wysiadają.
- To koniec trasy?
- Nie, ale dalej pociąg zawsze jedzie pusty.
- Ja zostanę – Laverre zdawał się przekonany.
- Jak pan chce – odparł wstając i wyciągając rękę do Laverre’a. – Może się kiedyś jeszcze spotkamy?
- Możliwe – odwzajemnił uścisk i wstał, by przepuścić mężczyznę.
Nie zauważył chwili, w której pociąg się zatrzymał i pasażerowie wysiedli, ale najwyraźniej taka chwila musiała już nastąpić, bo przez szybę w drzwiach widział teraz opustoszały przedział przed sobą. Jego przedział też świecił pustkami. Koła pociągu dudniły jednostajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz